Translate

czwartek, 26 września 2013

Rozdział 8 {część druga}


Przeczytaj notkę pod rozdziałem.

 Louis zaparkował przed starym pubem na obrzeżach Krakowa.
- Jesteś pewna, że to tu? - spytał lekko spanikowany. Kiwnęłam potwierdzająco głową. Tu o każdej porze dnia i nocy było prawie pusto. Parę gości gra sobie w billarda, stary Maks popija zimne piwko. Zawsze się do niego dosiadywałam gdy tu przychodziłam. Historia tego starca jest na prawdę wzruszając. Może brzmi to banalnie, ale uwierzcie mi, to jest niezwykła opowieść. On i jego narzeczona byli bardzo kochającą się parą. W dzień, kiedy odbywał się wieczór kawalerski, ktoś z jego kolegów zamówił prostytutkę. Wszyscy znajomi Maksa uzgodnili, że to on powinien iść pierwszy na całą noc. Niestety już każdy z nich miał w sobie dużo procentów. Maks zgodził się. Mówił mi, że to była najgorsza decyzja w jego życiu. Rano obudził go krzyk. Krzyk swojej ukochanej. Zobaczyła ich razem w łóżku. Mężczyzna próbował jej wytłumaczyć cały ostatni wieczór, ale Julia (narzeczona Maksa) Go nie słuchała i się wyprowadziła. On się załamał i zaczął popadać w nałogi. Kilka lat później do Maksa zadzwoniła ona. Wykrzyczała, że go nienawidzi, a zarazem kocha. Umówili się w ich ulubionej kawiarni. Mężczyzna czekał i czekał. Nie doczekał się. Już nigdy jej nie spotkał. Raz gdy szedł na grób swojej prababci, zobaczył kamienną płytę, na której było napisane: "Julia Kowalska, urodzona 13 czerwca 1947 r., zmarła 27 stycznia 1993 r.". Dzień zgonu to był dzień, w którym mieli się spotkać. Okazało się, że kiedy Julia jechała na miejsce miała wypadek. Zginęła na miejscu, Od tamtej pory, Maks przynosi codziennie na grób jej ulubiony kwiat, białą piwonię. Zaraz po tym przychodzi do pubu. On jest dla mnie jak dziadek, kocham go.
- Ej, Amy, żyjesz? - lekko potrząsnął mnie Louis. Kiwnęłam potwierdzająco głową i wyszliśmy z samochodu. Przekroczyliśmy próg a w nozdrzach można było wyczuć zapach alkoholu. W oczy rzucił mi się mężczyzna siedzący przy barze sączący piwo.
- Maks! - podbiegłam do niego i przytuliłam. Tak, jestem bardzo otwartym człowiekiem.
- Ojejku, Amelko, połamiesz mi w końcu te kruche kości - zaśmiał się. - Chyba masz cień - spojrzałam za siebie, a tam stał zmieszany Lou. A no tak! Przecież on nic nie rozumie.
- To mój przyjaciel, Louis - przywołałam gestem ręki szatyna, a on uśmiechnął się nie pewnie. - Loueh, to jest Maks - powiedział po angielsku by zrozumiał. Podali sobie po męsku dłoń i poklepali po plecach. Nigdy tego nie ogarnę. Oznajmiłam staruszkowi, że przyszłam tu porozmawiać z kolegą o pewnych sprawach i poszliśmy na drugie piętro gdzie nikogo nie było.
- Kto to był? - spytał szatyn. Uśmiechnęłam się do siebie i powiedziałam tylko "znajomy". Usiedliśmy przy jednym ze stolików. Po chwili z dołu przyszedł jakiś facet byśmy mogli coś zamówić. Po wielu moich protestach wzięliśmy dwa piwa. Sprzeciwiałam się, ponieważ Lou prowadzi, a po pijaku jak wiadomo, nie wolno jeździć samochodem. Gdy dostaliśmy nasze zamówienie, a facet poszedł sobie zapadła cisza. O nie. Ja się nie będę pierwsza odzywać.
- Powiedz mi, nadal coś do mnie czujesz? - spytał speszony Louis, lecz cały czas patrzył na mnie tymi swoimi pięknymi oczami.
- No więc.. - odetchnęłam głęboko. Chciałam kontynuować, ale on nagle mi przerwał.
- Dobra ogarniam, z naszej miłości nici - rzucił oschle.
- Dlaczego tak myślisz?! - powiedziałam bardziej uniesionym tonem niż miałam w zamiarze.
- Nie wiem! Tak czuję! Obawiam się, że nigdy mnie nie będziesz chciała! Boję się, że ktoś mi cię zabierze! - krzyczał ciągnąc się za włosy. Był bliski płaczu.
- Ale ja cię kocham, idioto! - wtedy popatrzył na mnie. Jego oczy były załzawione i zdziwione. Jak mógł pomyśleć, że ja go nie obdarowuję tym uczuciem? Podszedł do mnie szybkim krokiem i przytulił mocno do siebie. Gdyby ktoś by tu z nami był to na pewno rzygałby słodyczą. To było zdecydowanie przesłodzone. Ale jednak muszę przyznać, że było całkiem milutko.
- Też cię kocham Amy - i cmoknął mnie w czubek głowy. Louis pociągnął mnie na krzesło w wyniku czego siedziałam mu na kolanach. - A czy... będziemy razem? - spytał.
- Nie wiem, Loueh. Nie wiem, czy jestem zdolna do bycia w związku. Nigdy w takowym nie byłam - wybąkałam lekko speszona.
- Pomogę ci.
- Ale ja się boję, że ciebie zranię - wyszeptałam patrząc prosto w jego szare oczy.
- Zaryzykuję, to jak? - denerwował się. Kochany.
- Kocham cię, Lou i chcę być z tobą - powiedziałam i wtuliłam się w jego ciepłą klatkę piersiową. Poczułam nagłą potrzebę snu. Ej, no ogarnij się, Amelka! Nie będziesz na nim spała! Ja i ochrzanianie się w myślach. Chyba tylko ja tak robię. Jejku, jak Louis bosko pachnie. Po wypiciu całego piwa, postanowiliśmy wrócić do mnie do domu, ponieważ cała piątka przygłupów u mnie mieszka. Dlaczego? Ciocia uparła się, że nie będą się po hotelach włóczyć, a że moja opiekunka ma na prawdę spory dom, zaprosiła ich do nas.
- Amy, czy moglibyśmy na razie chłopakom nie mówić o nas? - spytał lekko speszony. Jakoś przy mnie się zaczął często zawstydzać. Myślę, że to tylko kwestia czasu, aż dojdziemy do naszych poprzednich relacji. Właśnie siedzimy koło pubu i czekamy na któregoś z naszych przyjaciół. Jeśli w ogóle tu kiedyś dojadą, bo blisko to nie jest. Podałam im adres, niech teraz sobie sami radzą.
- Oczywiście, sama nawet chciałam o spytać - uśmiechnęłam się do niego, łapiąc niepewnie za rękę. Poczułam silny uścisk na dłoni. Ciche "ałć'' wydostało się z moich ust, a Lou natychmiast przeprosił i zaczął całować miejsce, które przed chwilą trochę ścisnął. Zaczęłam się z niego śmiać, a on razem ze mną. W końcu jest normalnie. Nagle usłyszałam głośne trąbienie samochodu. Rozglądnęłam się dookoła siebie. Zobaczyłam tylko jeden pojazd stojący na środku parkingu, a za kierownicą wkurzonego Liam'a. Louis mnie puścił i razem udaliśmy się do auta. Szarooki usiadł na miejscu pasażera, a ja z tyłu. Koło mnie zauważyłam szczerzącego się Harry'ego.
- Lepiej nie odzywajcie się do Liam'a, bo go niesamowicie wkurzyliście - zaśmiał się Loczek.
- Zamknij się, Styles - warknął szatyn. - Na większe za dupie nie dało się pojechać? - wszyscy śmialiśmy się w niebogłosy. - Okej, Harry. Wyłaź, jedziesz samochodem Louis'a - dodał już spokojniej.
- Czemu ja?! - wydarł się.
- No to może Lou, który jest nawalony, albo Amy, która nie ma prawa jazdy i też jest nawalona? - w tym samym czasie z moich i Loueh'ego ust wyszło głośne "eej". Harry w odpowiedzi tylko mruknął coś pod nosem wychodząc z samochodu, wcześniej biorąc kluczyki od mojego chłopaka. Jezu, jak to cudownie brzmi. Mój chłopak. Mój Loueh. Tylko mój. Gdy wracaliśmy było już ciemno. Bardzo chciało mi się spać. Oparłam głowę o szybę i odpłynęłam w objęciach Morfeusza...

__________________________
Powiem wam szczerze. Ten rozdział miałam już dawno napisany. Pytanie tylko, czemu nie dodałam? Już wam odpowiadam. Komentarze. A ściślej tylko jeden komentarz. Smutno mi z tego powodu. Aż tak źle był napisany poprzedni rozdział? A wiecie, że nawet myślałam nad zawieszeniem bloga? Miałam plan, żeby nie dodawać, tego rozdziału, ale go dodałam. Czemu? Zbyt duża pokusa, po prostu kocham pisać. Jak nie będzie komentarzy to chyba zacznę was szantażować ;p Kończę swój krótki monolog, mam nadzieję, że będziecie komentować. I trzymajcie za mnie kciuki, bo jutro wybory do samorządu. To tyle ;)

Do Zobaczenia! <33

P.S. Jak tam szkoła? Jakieś jedynki? Ja już jedną dostałam z biologii ;// Pieprznięty babsztyl się na nas uwziął xD


środa, 11 września 2013

Rozdział 7 {część druga}

- Na prawdę nie musiałeś - powiedziałam stając przed salą rozpraw.
- Przestań, to był pikuś. A z resztą. Czy do sądu nie powinno się chodzić elegancko? - spytał pokazując na mój ubiór. Co jest złego w rurkach, bluzach i trampkach? Zaśmiałam się cicho, na co on odpowiedział tym samym. Co mu się we mnie podoba albo podobało? Przecież wyglądam i zachowuję się jak chłopak. El była lafiryndą, a ja "dresem". Po chuja wspominam o Elce?! - Twój adwokat już idzie - szturchnął mnie lekko w ramię Louis. No i po co mi Lou załatwił tego kogoś? Wygląda jak jakiś idiota. Mam nadzieję, że mój ojciec trafi za kratki na długie lata. Bo powiedzmy sobie szczerze. Dożywocia nie dostanie. To jest tylko drobnostka, że mnie bił. Na pewno nie będzie już miał praw rodzicielskich, ale czy inne konsekwencje będą z tego wyciągnięte?
- Zapraszamy do sali...


***
Wreszcie opuściliśmy to okropne pomieszczenie. Jeszcze nic do mnie nie dotarło. Wiedziałam, że przyjaciele coś do mnie mówili, ale ja nie wiedziałam co. Kręciło mi się w głowie.
- Kochanie - szturchała mnie lekko ciocia. Zamyślonym wzrokiem popatrzyłam na nią. - Twoi koledzy się pytają jak poszło, bo nic nie zrozumieli - powiedziała uśmiechając się nie pewnie.
- Umm... - musiałam pomyśleć. To trudne do ogarnięcia.
- No mów, bo za chwilę oszaleję - szybko powiedział Zayn.
- Dziesięć lat - wyszeptałam oniemiała. Popatrzyłam na nich nie pewnie. - Poszedł do więzienia na dziesięć lat.
To co się teraz działo było nie pojęte. Chłopcy skakali, cieszyli się, a ja... ja nie potrafiłam. Nagle ktoś mnie przytulił. Nie miałam pojęcia kto to, ale odwzajemniłam uścisk. Po chwili zorientowałam się, że to Louis... po zapachu się domyśliłam. Pachniał tak ślicznie. Zaciągnęłam się nim tak, żeby nie zauważył.
- Dziękuję - wyszeptałam do jego ucha. Dzięki temu adwokatowi poszedł na aż tyle. Normalnie by pewnie dostał wyrok w zawieszeniu. Przez dziesięć lat będę mieć spokój. Nadal to do mnie nie dociera.
- Nie masz za co, Amy - odsunął się ode mnie tylko troszkę by spojrzeć mi w oczy. Widziałam w jego tęczówkach tą nie pewność, radość i troskę. Urósł. Teraz dopiero to zauważyłam jak byliśmy tak blisko. Albo ja się zmniejszyłam, tej opcji nie wykluczam.
- Owszem, mam. Gdyby nie ten adwokat, przeżywałabym teraz koszmar, gdyby nie ty to... - przerwał mi nagłym pocałunkiem. Bardzo mnie zdziwił tym gestem. Czyli to ma oznaczać, że nadal mu się podobam? Byłam w zbyt dużym szoku by to odwzajemnić. Ale z drugiej strony nie chciałam, żeby czuł się urażony. Przecież go kocham. W końcu wyrzuciłam ze swojego durnego łba wszystkie obawy i to zrobiłam. Odwzajemniłam pocałunek. Tak bardzo za nim tęskniłam. Po chwili zabrakło nam powietrza, więc oddaliliśmy się od siebie. Rozejrzałam się dookoła w celu sprawdzeniu czy ktoś nas widział. Na moje nieszczęście wszyscy na nas patrzyli z szeroko otwartymi oczyma. No oprócz Styles'a. On tylko się śmiał. Jak boga kocham zaraz go zamorduję.
- To wy może sobie pogadajcie. Louis, masz kluczyki do samochodu? - spytał Zayn, a Loueh tylko pokiwał głową potwierdzająco. - Okej, to my już jedziemy. I Amy, odwieziemy twoją ciocię - uśmiechnął się szeroko. Zostaliśmy sami. Jeszcze kurwa w urzędzie, no ich chyba pojebało.
- Znasz jakąś kawiarnię, która jest mało zaludniona? Chciałbym z tobą pogadać na spokojnie - ukazał Lou swoje nienaganne uzębienie. Popatrzyłam na niego jak na idiotę. - Albo jakiś pub?
Zaśmiałam się i pokiwałam z chęcią głową. Nie rozumiem czemu we mnie taka nagła radość, powinnam się stresować i błagać Boga o odrobinę oddechu. Ja się tak nie czułam. Byłam zrelaksowana. Patrzyliśmy tak sobie w oczy, kiedy nagle ktoś z hukiem otworzył drzwi od sali rozpraw.
- Spokój! - krzyknął jakiś ochroniarz. Spojrzałam w tamtym kierunku. O ja pierdole!
- Och, moja najukochańsza córusia! Ładnie to tak posyłać starego ojczulka do kicia? - spytał z cwaniackim uśmiechem.
- Zamknij się! Nie jestem już twoją córką! Mam nadzieję, że nigdy się nie spotkamy! Nienawidzę cię, rozumiesz?! Nienawidzę! - krzyczałam, a Louis próbował mnie zasłonić przed ojcem, ale ja próbowałam wygarnąć temu choremu człowiekowi wszystko. - Zgnij w tym więzieniu!
- Shh... - znowu Loueh zgarnął mnie do swoich ramion. Czułam, że bomba, która we mnie siedzi, która już miała wybuchać, uspokoiła się. On tak na mnie działa.
- I tak cię dorwę, maluszku - mruknęła po raz ostatni ta bezduszna istota i ochroniarz zabrał go do pierdla. Dziesięć lat spokoju. Czuję się taka.... wolna. Louis złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę wyjścia. Dobrze wiedziałam, że nie chciał dłużej zostać w tym jakże "świetnym" miejscu. Jeszcze zobaczył psychiczną Amelkę, no wprost zajebiście! A teraz czeka mnie rozmowa z Lou. Chyba zaczynam się bać...

________________________
Przeeeeeepraaaaaaaszaaaaam!!! Mówiłam, że będą częściej rozdziały, a tak na prawdę gówno z tego. Jeszcze mam malutkie "problemy" w szkole. Nie wiem czy to dobre określenie, ale nie będę się tu jakoś specjalnie rozpisywać. Jak wam się podoba rozdział? Znowu nie jest długi za co przepraszam. Ogólnie nic mi ostatnio nie wychodzi, do tego pogoda jest do dupy i to mi najbardziej psuje humor. Dobra, to chyba tyle ;) Komentujcie ;3

Do zobaczenia! <3

PS. NIE ZNAM SIĘ NA SĄDACH I TAKICH PODOBNYCH SPRAWACH, WIĘC NIE BIJCIE!


 

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 6 {cześć druga}

Weszliśmy do domu, a gestem ręki zaprosiłam chłopaków do salonu.
- Chcecie coś do jedzenia, picia? - spytałam kulturalnie. Ta miła ja.. brr.. Widziałam, że Niall chciał o coś poprosić, ale Liam nadepnął mu nogę uciszając go.
- Nie dzięki - sparaliżował Nialler szatyna wzrokiem. Zaśmiałam się cicho i poszłam do kuchni po ciastka czekoladowe, które rzuciłam blondynowi. Zajadał aż mu się uszy trzęsły. Reszta tylko pokiwała z politowaniem głowami.
- Więc, Amy... - zaczął nie pewnie Liaś. - Czemu nie możesz jechać z nami dziś? - wyrzucił z siebie. Wzięłam głęboki i myślałam nad sensowną odpowiedzią przy której nie zacznę ryczeć.
- Będzie rozprawa w sądzie, na której muszę być obowiązkowo - zaczęłam bawić się palcami gapiąc się na nie. Patrzyli na mnie jak na jakiegoś przestępce. - Chodzi o pobicie..
- Pobiłaś kogoś?! - wykrzyknął Hazz, za co dostał w łeb od Zayn'a. - No co?
- Nie, Harry. Nikogo nie pobiłam - przymknęłam oczy oddychając głęboko. Ze świstem wypuściłam powietrze z ust.
- No przepraszam, ale ja nie uwierzę, że ktoś cię uderzył. Ty byś sobie nie dała - wypalił bez namysłu. Wstałam i ściągnęłam z siebie koszulkę.
- Może ja bym sobie to zrobiła, co?! - wydarłam się na Styles'a pokazując moje siniaki. Właśnie stoję przed chłopakami w samej bieliźnie. Trudno, jak coś wezmą mnie za dziwkę. - Może to ja błagałam ojca, żeby mnie bił?! Może to przeze mnie matka popełniła samobójstwo?! Może to przeze mnie straciłam rodziców?! Masz rację, to wszystko moja wina! - krzyczałam nie mogąc się uspokoić. Szybko wstał Zayn i mnie przytulił. Zaciągnął mnie do, któregoś z pokoi na dole. Oddychałam nie równomiernie. Na szczęście nie płakałam.
- Ubierz koszulkę - szepnął brunet podając mi kawałek materiału. Nie pewnie przeciągnęłam go przez głowę. Oparłam się o drzwi i zjechałam po nich w dół. Przede mną kucnął Zayn lekko pocierając moje plecy. - On najpierw mówi, później myśli. Znasz go - usiadł koło mnie obejmując mnie ramieniem. - Opowiesz mi o tym? Nie nalegam, ale byłoby mi łatwiej - pocałował mnie w czubek głowy. Pokiwałam twierdząco głową i opowiedziałam od początku do końca. W końcu mogłam się komuś wygadać. Był i jest Kamil, ale on wszystko wiedział na bieżąco. Ta rozmowa z Zayn'em była zupełnie inna. Słyszałam też jak opierniczają Harry'ego. Dobrze mu tak. Jestem smutna a jednocześnie wkurwiona. Nic się ten palant nie zmienił. Tak samo chamski i bezmyślny. - Spokojnie, mała - wyszeptał brunet. Głęboko zaciągnęłam się powietrzem i wstałam.
- Możemy iść - powiedziałam ze sztucznym uśmiechem. Okazało się, że byliśmy w bawialni Emilki. Wróciliśmy do salonu, a w nim chłopcy cały czas ochrzaniali Styles'a. - Och, dajcie mu spokój. Przecież to tylko idiota bez mózgu - mruknęłam przeszywając wzrokiem Loczka. Chciał się odezwać, ale Louis gestem ręki zamknął go.
- Ty lepiej nic nie mów - oznajmił szatyn. - Dobrze zrozumieliśmy? Ojciec cię bił, a matka popełniła samobójstwo? - spytał nie pewnym głosem. Kiwnęłam głową potwierdzając jego słowa. Moje skarpetki stały się nagle bardzo interesujące. - Przykro mi.
- Wszystkim zawsze jest przykro, a tak na prawdę ludzie mają to w dupie. Czekają tylko aż osłabniesz by móc cię zniszczyć już do końca. Nawet nie macie pojęcia jak było mi ciężko przez te kilka miesięcy. Straciłam jedyną przyjaciółkę, najzwyczajniej w świecie mnie zostawiła. Dołączyła do "elity" - zaznaczyłam w powietrzu. Czułam, że do moich oczu napływają łzy. Nie mogę się przy nich rozkleić! - Od tamtej pory jestem wyzywana od szmat i dziwek - dokończyłam swój monolog i poszłam do kuchni po puszkę piwa. Moja ciocia lubiła sobie czasem wypić parę procentów, więc robiła zapasy. Odkapslowałam jedną puszkę i wróciłam do salonu. Usiadłam na kanapie koło Lou i zaczęłam pić.
- Alkohol nie jest rozwiązaniem, kochana - powiedział szatyn wyrywając mi piwo. Jęknęłam z niezadowoleniem i założyłam sobie ręce na piersiach jak mała, obrażona dziewczynka.
- Albo piwo, albo papierosy. Wybierajcie - bąknęłam.
- Nie będziesz ani piła, ani paliła. Koniec dyskusji - oznajmił Louis i poszedł do kuchni, wylać procenty, jak mniemam. Ugh! Zrobiłam zadufaną minę. - Czyli ta rozprawa będzie przeciwko twojemu ojcu? - spytał spokojnie. Pokiwałam tylko głową zgadzając się  z nim. Wypuścił ze świstem powietrze z ust łapiąc się za włosy. - A rozprawa będzie...?
- Za dwa dni - dokończyłam. Szybko wyciągnął telefon i wystukał jakiś numer. - Loueh, co ty...?
- Zaufaj mi - wyszeptał przysuwając urządzenie do ucha...


_______________________
I oto jest nowy rozdział w ostatni dzień wakacji ;c Przepraszam, że taki krótki, ale na prawdę nie miałam czasu. Byłam też dziś na 'This is us'. Powiem wam tak.... ZA-KRÓT-KIE. Ale zajebiste <3 Nie zanudzam. Chcę jeszcze poinformować was, że teraz zaczyna się szkoła, więc będzie więcej czasu, bo naukę z góry do dołu będę olewać ;D Ach, i chciałam podziękować za te sześć komentarzy *.* Mam nadzieję, że pod tą notką będzie więcej, ale nie nalegam. To tyle ;)

Do zobaczenia! <3