Przeczytaj notkę pod rozdziałem.
Louis zaparkował przed starym pubem na obrzeżach Krakowa.
- Jesteś pewna, że to tu? - spytał lekko spanikowany. Kiwnęłam potwierdzająco głową. Tu o każdej porze dnia i nocy było prawie pusto. Parę gości gra sobie w billarda, stary Maks popija zimne piwko. Zawsze się do niego dosiadywałam gdy tu przychodziłam. Historia tego starca jest na prawdę wzruszając. Może brzmi to banalnie, ale uwierzcie mi, to jest niezwykła opowieść. On i jego narzeczona byli bardzo kochającą się parą. W dzień, kiedy odbywał się wieczór kawalerski, ktoś z jego kolegów zamówił prostytutkę. Wszyscy znajomi Maksa uzgodnili, że to on powinien iść pierwszy na całą noc. Niestety już każdy z nich miał w sobie dużo procentów. Maks zgodził się. Mówił mi, że to była najgorsza decyzja w jego życiu. Rano obudził go krzyk. Krzyk swojej ukochanej. Zobaczyła ich razem w łóżku. Mężczyzna próbował jej wytłumaczyć cały ostatni wieczór, ale Julia (narzeczona Maksa) Go nie słuchała i się wyprowadziła. On się załamał i zaczął popadać w nałogi. Kilka lat później do Maksa zadzwoniła ona. Wykrzyczała, że go nienawidzi, a zarazem kocha. Umówili się w ich ulubionej kawiarni. Mężczyzna czekał i czekał. Nie doczekał się. Już nigdy jej nie spotkał. Raz gdy szedł na grób swojej prababci, zobaczył kamienną płytę, na której było napisane: "Julia Kowalska, urodzona 13 czerwca 1947 r., zmarła 27 stycznia 1993 r.". Dzień zgonu to był dzień, w którym mieli się spotkać. Okazało się, że kiedy Julia jechała na miejsce miała wypadek. Zginęła na miejscu, Od tamtej pory, Maks przynosi codziennie na grób jej ulubiony kwiat, białą piwonię. Zaraz po tym przychodzi do pubu. On jest dla mnie jak dziadek, kocham go.
- Ej, Amy, żyjesz? - lekko potrząsnął mnie Louis. Kiwnęłam potwierdzająco głową i wyszliśmy z samochodu. Przekroczyliśmy próg a w nozdrzach można było wyczuć zapach alkoholu. W oczy rzucił mi się mężczyzna siedzący przy barze sączący piwo.
- Maks! - podbiegłam do niego i przytuliłam. Tak, jestem bardzo otwartym człowiekiem.
- Ojejku, Amelko, połamiesz mi w końcu te kruche kości - zaśmiał się. - Chyba masz cień - spojrzałam za siebie, a tam stał zmieszany Lou. A no tak! Przecież on nic nie rozumie.
- To mój przyjaciel, Louis - przywołałam gestem ręki szatyna, a on uśmiechnął się nie pewnie. - Loueh, to jest Maks - powiedział po angielsku by zrozumiał. Podali sobie po męsku dłoń i poklepali po plecach. Nigdy tego nie ogarnę. Oznajmiłam staruszkowi, że przyszłam tu porozmawiać z kolegą o pewnych sprawach i poszliśmy na drugie piętro gdzie nikogo nie było.
- Kto to był? - spytał szatyn. Uśmiechnęłam się do siebie i powiedziałam tylko "znajomy". Usiedliśmy przy jednym ze stolików. Po chwili z dołu przyszedł jakiś facet byśmy mogli coś zamówić. Po wielu moich protestach wzięliśmy dwa piwa. Sprzeciwiałam się, ponieważ Lou prowadzi, a po pijaku jak wiadomo, nie wolno jeździć samochodem. Gdy dostaliśmy nasze zamówienie, a facet poszedł sobie zapadła cisza. O nie. Ja się nie będę pierwsza odzywać.
- Powiedz mi, nadal coś do mnie czujesz? - spytał speszony Louis, lecz cały czas patrzył na mnie tymi swoimi pięknymi oczami.
- No więc.. - odetchnęłam głęboko. Chciałam kontynuować, ale on nagle mi przerwał.
- Dobra ogarniam, z naszej miłości nici - rzucił oschle.
- Dlaczego tak myślisz?! - powiedziałam bardziej uniesionym tonem niż miałam w zamiarze.
- Nie wiem! Tak czuję! Obawiam się, że nigdy mnie nie będziesz chciała! Boję się, że ktoś mi cię zabierze! - krzyczał ciągnąc się za włosy. Był bliski płaczu.
- Ale ja cię kocham, idioto! - wtedy popatrzył na mnie. Jego oczy były załzawione i zdziwione. Jak mógł pomyśleć, że ja go nie obdarowuję tym uczuciem? Podszedł do mnie szybkim krokiem i przytulił mocno do siebie. Gdyby ktoś by tu z nami był to na pewno rzygałby słodyczą. To było zdecydowanie przesłodzone. Ale jednak muszę przyznać, że było całkiem milutko.
- Też cię kocham Amy - i cmoknął mnie w czubek głowy. Louis pociągnął mnie na krzesło w wyniku czego siedziałam mu na kolanach. - A czy... będziemy razem? - spytał.
- Nie wiem, Loueh. Nie wiem, czy jestem zdolna do bycia w związku. Nigdy w takowym nie byłam - wybąkałam lekko speszona.
- Pomogę ci.
- Ale ja się boję, że ciebie zranię - wyszeptałam patrząc prosto w jego szare oczy.
- Zaryzykuję, to jak? - denerwował się. Kochany.
- Kocham cię, Lou i chcę być z tobą - powiedziałam i wtuliłam się w jego ciepłą klatkę piersiową. Poczułam nagłą potrzebę snu. Ej, no ogarnij się, Amelka! Nie będziesz na nim spała! Ja i ochrzanianie się w myślach. Chyba tylko ja tak robię. Jejku, jak Louis bosko pachnie. Po wypiciu całego piwa, postanowiliśmy wrócić do mnie do domu, ponieważ cała piątka przygłupów u mnie mieszka. Dlaczego? Ciocia uparła się, że nie będą się po hotelach włóczyć, a że moja opiekunka ma na prawdę spory dom, zaprosiła ich do nas.
- Amy, czy moglibyśmy na razie chłopakom nie mówić o nas? - spytał lekko speszony. Jakoś przy mnie się zaczął często zawstydzać. Myślę, że to tylko kwestia czasu, aż dojdziemy do naszych poprzednich relacji. Właśnie siedzimy koło pubu i czekamy na któregoś z naszych przyjaciół. Jeśli w ogóle tu kiedyś dojadą, bo blisko to nie jest. Podałam im adres, niech teraz sobie sami radzą.
- Oczywiście, sama nawet chciałam o spytać - uśmiechnęłam się do niego, łapiąc niepewnie za rękę. Poczułam silny uścisk na dłoni. Ciche "ałć'' wydostało się z moich ust, a Lou natychmiast przeprosił i zaczął całować miejsce, które przed chwilą trochę ścisnął. Zaczęłam się z niego śmiać, a on razem ze mną. W końcu jest normalnie. Nagle usłyszałam głośne trąbienie samochodu. Rozglądnęłam się dookoła siebie. Zobaczyłam tylko jeden pojazd stojący na środku parkingu, a za kierownicą wkurzonego Liam'a. Louis mnie puścił i razem udaliśmy się do auta. Szarooki usiadł na miejscu pasażera, a ja z tyłu. Koło mnie zauważyłam szczerzącego się Harry'ego.
- Lepiej nie odzywajcie się do Liam'a, bo go niesamowicie wkurzyliście - zaśmiał się Loczek.
- Zamknij się, Styles - warknął szatyn. - Na większe za dupie nie dało się pojechać? - wszyscy śmialiśmy się w niebogłosy. - Okej, Harry. Wyłaź, jedziesz samochodem Louis'a - dodał już spokojniej.
- Czemu ja?! - wydarł się.
- No to może Lou, który jest nawalony, albo Amy, która nie ma prawa jazdy i też jest nawalona? - w tym samym czasie z moich i Loueh'ego ust wyszło głośne "eej". Harry w odpowiedzi tylko mruknął coś pod nosem wychodząc z samochodu, wcześniej biorąc kluczyki od mojego chłopaka. Jezu, jak to cudownie brzmi. Mój chłopak. Mój Loueh. Tylko mój. Gdy wracaliśmy było już ciemno. Bardzo chciało mi się spać. Oparłam głowę o szybę i odpłynęłam w objęciach Morfeusza...
__________________________
Powiem wam szczerze. Ten rozdział miałam już dawno napisany. Pytanie tylko, czemu nie dodałam? Już wam odpowiadam. Komentarze. A ściślej tylko jeden komentarz. Smutno mi z tego powodu. Aż tak źle był napisany poprzedni rozdział? A wiecie, że nawet myślałam nad zawieszeniem bloga? Miałam plan, żeby nie dodawać, tego rozdziału, ale go dodałam. Czemu? Zbyt duża pokusa, po prostu kocham pisać. Jak nie będzie komentarzy to chyba zacznę was szantażować ;p Kończę swój krótki monolog, mam nadzieję, że będziecie komentować. I trzymajcie za mnie kciuki, bo jutro wybory do samorządu. To tyle ;)
Do Zobaczenia! <33
P.S. Jak tam szkoła? Jakieś jedynki? Ja już jedną dostałam z biologii ;// Pieprznięty babsztyl się na nas uwziął xD